Robert Sikora – urodzony w 1970 roku, fotografik pejzażysta – samouk, z wykształcenia konstruktor lotniczy, w duszy humanista, niespokojny duch, wędrowiec wciąż przepełniony chęcią do odkrywania świata za horyzontem, w swoich zdjęciach łączący pasję fotograficzną z miłością do świata przyrody.
Choć gdzieś głęboko w mojej szufladzie leży dyplom inżyniera lotnictwa, a na przestrzeni kilkunastu lat pracowałem jako serwisant komputerowy, przedstawiciel handlowy, grafik, copywriter, sprzedawca samochodów, technolog czy konstruktor, to wrodzona chęć opowiadania świata obrazem w końcu wzięła górę.
Zawsze fascynowało mnie piękno krajobrazu będącego złożeniem dwóch jakże skrajnych składowych: lica Matki Ziemi – silnego i niezmiennego przez stulecia oraz naturalnego światła niestałego i kruchego w formie. To połączenie sprawia, że ten sam pejzażowy motyw wciąż potrafi zachwycać i wyglądać niebanalnie, choćby stanowił inspirację dla całych pokoleń malarzy i fotografików, a słowo klimat, kojarzone głównie z terminologią meteorologiczną, jakże trafnie wpasowuje się w domenę fotografii krajobrazu.
Dziś zatem, mogąc robić to, co kocham, łącząc pasję twórczą z potrzebą odkrywania świata za horyzontem, staram się skraść choćby odrobinę piękna naszej planety i oddać ją – zamkniętą w szklanym sejfie fotograficznego kadru – wszystkim.
Damian Hyjek – rocznik ’87. Absolwent prawa na Uniwersytecie Rzeszowskim. Entuzjasta filmów Krzysztofa Kieślowskiego i twórczości Zdzisława Beksińskiego. Fotografuje od ok. 2012 r. Aktualnie bez spektakularnych sukcesów, ale z dużą satysfakcją z samego aktu „rysowania światłem. Traktuje fotografowanie, jako środek do zachowania tego, czego z powodu braku innych talentów opisać nie jest w stanie.
O fotografiach.
Zdjęcie wykonane podczas kilku wycieczek do Lwowa w 2014 r.. Obiektyw skierowany w szczególności na człowieka w krajobrazie miejskim. Sama nazwa wystawy nawiązuje do przedwojennej piosenki „Lwów jest jeden na świecie”. Klimat tego miasta wywołuje nostalgię za czasami, gdy jeszcze Lwów znajdował się w granicach Rzeczypospolitej. W tym momencie lekko zaniedbany, ale z dużym potencjałem na przywrócenie jego świetności.
Koloryt miasta tworzą ludzie a zatem możemy spotkać pana, który za 1 hrywnę zważy nas na ulicy, młodych ludzi, którzy jako wolontariusze malują barierki w barwy narodowe Ukrainy (był to okres początku „niepokojów” na wschodzie kraju) czy mężczyznę sprzedającego na targu staroci sztandar z wodzem rewolucji.
Miasto przyciąga i kto raz się tam znalazł wróci na pewno. Choćby po to żeby jeszcze raz pojechać tramwajem na Łyczaków, posiedzieć przy promenadzie obok Opery Lwowskiej i wypić kwas chlebowy z beczki. Jak w pierwszej zwrotce wspomnianej piosenki „Niech inni sy jadą, dzie mogą, dzie chcą, Do Widnia, Paryża, Londynu, A ja si zy Lwowa ni ruszym za próg!”.